niedziela, 30 września 2018

Zmora teraźniejszości…


Należę do jednego z ostatnich pokoleń, które dorastały bez smartfonów, Internetu oraz bez komputerów. Korzystaliśmy ze słowników, encyklopedii i podręczników. Na podwórku królowały guma, skakanki, „podchody” i trzepaki. Świetnie radziliśmy sobie bez SMS’ów i maili. Nie mówię, że mieliśmy gorzej czy lepiej. Nie twierdzę, że postęp psuł i psuje dzieciństwo, i coś mu odbiera. Faktem jednak jest, że często czuję się jak z innej planety. Kiedyś trzeba było napisać 100 razy w zeszycie słowo „góra”, żeby to „ó” z kreską wbiło się w pamięć. Dzisiaj „komputery” poprawiają za nas słowa.


Standardem w Internecie stała się niedbałość prowadzonych dyskusji lub ich w ogóle brak. Obecnie ludzie kompletnie nie przywiązują wagi do tego, co i jak piszą. Słowa takie jak: „na prawde”, „wogule”, „dziecią” już praktycznie nikogo nie dziwią. Czy tylko mi się wydaje, że kiedyś napisanie czegoś z „bykiem” to był powód do wstydu? 


A może to ja jestem jakaś dziwna? Czytam post przed publikacją, sprawdzam pisownię. Oczywiście, nie jestem nieomylna. Zdarza mi się nie zauważyć niewłaściwej autokorekty. Czasami czytam tekst i nie widzę oczywistego „byka”, no ale jak już coś wyłapię, poprawiam natychmiast. Muszę, inaczej nie zaznam spokoju. Co za charakter… 


Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że im łatwiej przychodzą ludziom pewne rzeczy, tym trudniej wykrzesać Im z siebie chęć, by po nie sięgnąć. Internet ze swoimi możliwościami jest jedną z nich…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz