Dzisiejszy, mroźny poranek,
odebrał mi ochotę na ostatnie prace w ogrodzie… Przełożyłam je na popołudnie… bynajmniej
mam taką nadzieję… W związku z powyższym mając troszeczkę czasu, przygotowałam swoją
ulubioną kawę i pomyślałam sobie, że mogłabym coś upiec… Wybrałam przepis na
faworki (inaczej: chrust), bo dawno ich nie robiłam… Przypominam przepis, bo może i Wy
się skusicie (?!):
·
05 kg mąki
·
8 żółtek
·
½ szklanki gęstej śmietany
·
Stołowa łyżka octu
·
Cukier puder
Zarabiamy ciasto jak na pierogi,
rozwałkowujemy i kroimy na małe prostokąty… W środku nożem przecinamy linię, przez
którą przekładamy jeden koniec ciasta… I mamy gotowe faworki, teraz pieczemy na
oleju. Po upieczeniu, kładę wypieki na papier kuchenny aby ociekł olej, kładę
na talerze i obsypuję cukrem pudrem… Pycha… Przypomina mi się wtedy smak
dzieciństwa… W „moich czasach” nie było, na „wyciągnięcie ręki” czekolady i
innych łakoci… Mama wyczarowywała cuda i tym samym dostarczała nam przyjemności… Ach…
Ale, ale, żeby nie było (bo się
lekko rozmarzyłam), z ośmiu białek ubiłam pianę dodałam dwie szklanki cukru i
ubiłam na jednolitą, puszystą, słodziutką pianę. Na blachach rozłożyłam pergamin
i na nich „wycisnęłam” (ze specjalnej do dekorowania tortów pomocy kuchennej)
malutkie bezy. Wstawiłam do piekarnika, teraz muszą schnąć parę godzin w
średnio ciepłym piekarniku… Będą jak znalazł na prezenciki dla znajomych…
A tymczasem na dworze pojawiło
się słońce, nawet nasz pupil Pumba wyleguje się na huśtawce. Sikorkom
wsypaliśmy jedzenie do karmnika. Dzisiaj od samego rana, "całą ferajną” go „okupują”.
Głodne. Dokarmiajcie ptaki. Fajnie jest popatrzeć przez okno, jak podlatują, jak
wskakują do karmnika, jak stukają dzióbkami, szukając dla siebie smakołyków.
Pora
iść do ogrodu… Pa…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz