Co niedzielę, w moim magicznym domu,
po wypiciu porannej, aromatycznej kawy, rozpoczynam cotygodniowy rytuał czyli… makaron własnej roboty… Najpewniej
powiecie naiwna lub nie wierzę… Na co ja odpowiem, że to niesamowita frajda. Naprawdę!
Wykonanie własnego makaronu nie zajmuje
wiele czasu, a satysfakcja gwarantowana. Tym bardziej, że w międzyczasie i
tak przygotowuje się drugie danie, i piecze się ciacho więc czas w kuchni jest
wypełniony.
Gorąco Was namawiam do wykonania własnego makaronu. Gwarantuję, że kupiony w
sklepie już nie będzie Wam smakował.
Często korzystam z „dawnych
praktyk”. Zeschnięte bułki mielę na
tartą bułkę. Gdy ugotuję za dużo zupy (ostatnio fasolówka „rosła i rosła”), to zagotowuję ją w słoiki i mam jak
znalazł danie na inny dzień, gdy nie chce mi się gotować, bądź późno wracam z
pracy. „Pomarszczoną” wędlinę bądź lekko „zestarzały” boczek podpiekam z cebulką, mieszam z makaronem, dodaję białego sera i wszystko lekko dosładzam cukrem. Dzieciaki „walczą” o
dokładki… Skorupki po jajkach zasuszam i
mielę w maszynce. Codziennie, zapobiegawczo aplikuję całej rodzince. Chroni
przed osteoporozą (jest więcej wapnia niż w tabletkach).
Piszcie jakie stosujecie "magiczne sztuczki" w Waszych kuchniach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz